O nornicach i ludziach

Nadchodziła powolutku ta pora dnia, kiedy najłatwiej jest uwierzyć w Magię. Słoneczne promienie przeciskały się między gałęziami drzew tworząc urocze smugi światła, a zbliżający się zmierzch uspokajał wszystkie kolory i sprawiał, że las stawał się taki baśniowo aksamitny.

Smutas przemierzał leśne ostępy w kierunku małego jeziorka, gdzie chciał sobie spokojnie posiedzieć, udając, że łowi ryby … Widzicie, Smu był na takim etapie życia, że rozwijalne menu w jego umyśle i sercu nie zawierało opcji nadziewania nikogo na haczyk. Moczył zatem we wodzie wędkę w razie gdyby ktoś przechodził i dziwił się czemu facet w średnim wieku siedzi tak sam nad brzegiem jeziora. Co prawda, pewnie nikt by się nie dziwił, ale to tak na wszelki wypadek.

Był tu po raz pierwszy, więc z zainteresowaniem rozglądał się wokół. Uwielbiał przyglądać się szczegółom i zapamiętywać je. To mu dawało poczucie bezpieczeństwa. Szedł przez las wypatrując ciekawskich sierpniowych grzybów. W pewnym momencie ukazał mu się niezwykle czarujący widok – za lekko rozpadającym się ogrodzeniem, we środku uroczo zdziczałego ogródka zobaczył chatkę na kurzej nóżce … nie, no … oczywiście, że nie na nóżce. Po prostu, Smutas, mimo, że już jakiś czas temu skończył 50 lat, uwielbiał ubarwiać rzeczywistość i postrzegać świat przez romantyczne baśniowe okulary. Taki typ.

Chatka była częściowo drewniana i stała sobie nie na kurzej nóżce, lecz na solidnych kamiennych fundamentach. Nad drzwiami wisiała duża drewniana tablica, na której wypalona była nazwa – „Melina”. Smu uśmiechnął się do siebie, bo to było nie tylko zabawne, ale też, jakoś takoś … swojskie i znajome. Hmm … może i fajnie byłoby zamieszkać w środku lasu? O ile jest tu dostęp do Internetu – Smutas był informatykiem, a poza tym, nie wyobrażał sobie życia bez wirtualnej rzeczywistości, bo tam wszystko jest możliwe i można łatwo znaleźć wirtualne rozwiązania wirtualnych problemów.

W pewnej chwili wydało mu się, że między drzewami mignęła jakaś postać. Rozejrzał się uważnie, ale nikogo nie zobaczył. Choć miał jakieś takie dziwne uczucie, że ktoś go obserwuje. Westchnął. Przez te pół wieku przyzwyczaił się do różnych swoich nietypowych uczuć i odczuć. Wybierał samotność, bo sam siebie uważał za dziwaka, nie mówiąc już o tym jak był postrzegany przez innych. Przy tym, relacje z ludźmi bywały dla niego bardzo wyczerpujące. Czasami, gdy przyglądał się napotkanym ludziom, w wyobraźni wyświetlały mu się malownicze obrazy, które odzwierciedlały elementy ich barwnych osobowości i musiał się bardzo skupić, żeby wrócić do rzeczywistości.

Był już, wg mapy, bardzo blisko jeziorka, gdy nagle poczuł miły dreszczyk niespodzianki, bo zobaczył swoje ukochane drzewo: buk zwyczajny odmiana zwisająca … Fagus sylvatica Pendula … Nie wiedział z jakiego powodu, ale zawsze gdy napotkał takie drzewo bardzo fajne ciarki wędrowały mu po kręgosłupie. Westchnął i, postanowiwszy chwilę tu posiedzieć, cisnął torbę i wędkę na ziemię. I w tym samym momencie usłyszał przeraźliwy pisk:
– K*rrr*a, chyba mi guza nabiłeś jełopie jeden! Siedzę tu sobie spokojnie, nikomu nie przeszkadzam, do ogrodu nikomu nie wchodzę. Chcę po prostu sobie pogrzebać w ziemi, znaleźć coś do przegryzania. U mnie w ogrodzie wszystkie floksy już zwiędły. Czy to jest jakieś wygórowane oczekiwanie, ciulu jeden?? No, pytam się!
Smutas wyprostował się, rozejrzał uważnie wokoło, przetarł oczy, przetarł uszy, uszczypnął się w palec i spojrzał znowu w dół. Przemknęło mu jeszcze przez głowę wspomnienie o starej ciotce, którą wszyscy uważali za ‘wariatkę’ i nie utrzymywali z nią żadnych kontaktów. Zawsze żałował, że nie pozwalano mu się z nią nigdy widywać, że nigdy nie miał okazji dowiedzieć się jak wyglądał świat, w którym żyła. Teraz jednak zastanawiał się przede wszystkim, czy właśnie nie doświadcza zjawiska dziedziczności chorób psychicznych.
– Hyyyyp … eeech …, no, co tak stoisz, baranie, zabierz te klamoty!!
Smutas wziął głęboki oddech, schylił się, podniósł torbę i zobaczył … hmmm … mysz. Ostrożnie wziął zwierzątko i położył na swej wielkiej dłoni. Mysz miała taki dziwnie rudawy kolor … i krótszy ogonek … zaraz, zaraz … eee … ekhm … aha, zatem, była to nornica, pomyślał Smutas. Patrzyła na niego okrągłymi oczkami i trzęsła się ze złości.
– Szlag by trafił, cały las ma do dyspozycji, a musiał akurat mnie trafić w głowę swoimi tobołami. Idę sobie spokojnie, a tu jak coś nie pier***nie! Przecież nikomu nie przeszkadzam, nie ryję nikomu w ogrodzie, nie robię kopców, …
Nornica mówiła dalej, ale Smutas zaczął już intensywnie myśleć. A ponieważ zawsze wychodził z założenia, że nie da rady dobrze wykonywać kilku czynności na raz, to musiał przestać słuchać. Przyjrzał się uważnie małej istocie. Czuł ciepło jej małego ciałka na swej dłoni, a więc raczej była naprawdę. I trzymała się łapką za głowę. Chyba rzeczywiście nabił jej guza. Na podstawie tych obserwacji sporządził harmonogram działania. Mała nawijała dalej.
– … przyjeżdżacie tu, cholera, śmieci wywalacie, można se potem zęby połamać na jakimś plastiku, albo się otruć jakimś syfem. A potem jakiś debil idzie przez las, czuje się jak u siebie, a to jest przecież nasz dom, nikt cię tu nie zapraszał, i rzuca …
– Jak masz na imię? – spytał Smutas.
Nornica zastygła na chwilę w bezruchu, jakby się zdziwiła, że człowiek również posiada zdolność komunikacji werbalnej. Przyjrzała mu się uważnie: hmm, wielki, około dwumetrowy samiec gatunku ludzkiego. Futro na głowie już gdzieniegdzie się wytarło i posiwiało. Chyba niedożywiony, bo bardzo chudy, pewnie skończyły mu się zapasy jedzenia. I z takimi jakimiś smutnymi rysami twarzy. Podrapała się po głowie próbując znaleźć odpowiedź na pytanie.
– Noooo, w sumie, Gienia, u której mieszkałam zanim niedawno umarła ze starości, zwracała się do mnie czasem różnymi bardzo miłymi określeniami, ale jakoś nie zastanawiałam się nigdy jak mam na imię. Na nią wszyscy mówili Ciocia Gienia albo Szeptunka, ale …
– A mogę mówić do ciebie Nori? – wtrącił się Smutas.
– Aaaa, że niby nornica – Nori, hmm, ok. A ty jak masz na imię?
– Wszyscy moi znajomi mówią na mnie Smutas. To znaczy ci znajomi, których mam, bo nie mam ich za wielu.
Nori otworzyła pyszczek, ale Smutas przerwał jej czym prędzej.
– Jedziemy teraz do weterynarza, żeby cię zbadał.
Kiedy trzeba było szybko i konkretnie zadziałać, Smutas czuł się jak w swoim żywiole. Wówczas nie trapiły go dziwne myśli ani wątpliwości, a nawet jeśli sytuacja była trudna, to życie było jakby prostsze. Można było zrobić plan by osiągnąć cel, skupić się na wykonaniu punkt po punkcie, wyciągnąć wnioski, opracować sposób działania na przyszłość. Dlatego, mimo, że coś drgnęło w jego sercu, gdy Nori nazwała starszą panią Gienią i szeptunką, szybko o tym zapomniał, gdyż jego umysł działał właśnie w trybie ‘koncentracja na zadaniu’, więc, żwawo ruszył w kierunku małego parkingu u wejścia do lasu.

Nornica nieco oszołomiona zmianą zachowania człowieka przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Smutas szybko przemierzył powrotną drogę swoimi długimi nogami, ułożył ostrożnie gryzońkę na kurtce na przednim siedzeniu w swoim samochodzie i ruszyłby z piskiem opon, gdyby nie to, że pod kołami był piasek. Gdy wydostał się na bardziej główną drogę, Nori usiłowała wyglądać przez okno, stawała na tylnych łapkach i prosiła, żeby ją posadził na tej półce tam z przodu, ale Smutas był niewzruszony.
– Spadniesz, jeśli będę musiał nagle zahamować.
– Ale ja tylko raz jechałam samochodem i Gienka schowała mnie do pudełka i nic nie widziałam. Jechaliśmy na południe do Pandy Rheja. To znaczy, he he, on się naprawdę nazywa Panta Rhei, ale …
– Nori …
– … ja go tak przezywam …
– Nori!!! – nornica lekko podskoczyła. – Dlaczego musisz tyle gadać?
Nori zatkało, bo czy musi być jakiś powód? Po prostu …
– Ja tak mam. Ten typ tak ma.
– Widzisz, kiedy tyle mówisz, nie mogę się skupić. W ogóle rozprasza mnie jeśli ktoś mówi bez przerwy i bez jakiegoś celu i planu. A poza tym, no wiesz … – Smutas spojrzał z niepewnością na Nori – nigdy jeszcze nie spotkałem gadającej nornicy. Trudno mi to ogarnąć.
Nori pokiwała łebkiem ze zrozumieniem.
– Czy … czy ty jesteś prawdziwa?
Gryzońka wyszczerzyła swoje siekacze w tajemniczym uśmiechu.
– Na to pytanie, jak mówiła Gienia, każdy człowiek musi odpowiedzieć sobie sam …

Smutas skupił się na drodze, a Nori opowiadała o rzeczach, które widziała u Gieni na starym laptopie, który żył własnym życiem i ekran był za mały. Gdy wjechali do miasta, Nori zaczęła się lekko niepokoić.
– No wiesz, nigdy nie byłam u weterynarza. Pamiętam, że sąsiedzi zabierali czasem zwierzaki do miasta do lecznicy i jak zbliżał się ten moment, to wszystkie usiłowały stać się niewidzialne, albo znikały w lesie na parę dni. A po wizycie u weta nie chciały opowiedzieć, co tam się działo.
Smutas wiedział, że zwierzaki bardzo boją się wizyt u weterynarza, ale jakoś nigdy nie zastanawiał się co wtedy tak naprawdę czują i jak to przeżywają. Nie wiedział, co powiedzieć. Był facetem, małomównym facetem. Podobno facet często ma problem ze znalezieniem odpowiednich słów w jakiejś emocjonalnie trudnej sytuacji. A co dopiero małomówny facet i to bardzo zamknięty w sobie, a do tego mający przed sobą gadatliwą gadającą nornicę. A gdyby tak on znalazł się właśnie w takim położeniu, to co chciałby usłyszeć? Nie był dobry w te klocki, ale miał wybitne zdolności analityczne i był niezły w różnych formach rozumowania logicznego, więc chyba wystarczy przeprowadzić proces myślowy? Nie pamięta już jak to było kiedy ostatni raz się bał i był bezradny wobec tego strachu. Chyba jako mały chłopiec, gdy musiał iść do dentysty. Oczywiście teraz wie, jak dobroczynna i korzystna była opieka dentystyczna w szkole, ale wspomnienie przerażenia i bezradności w nim pozostało. Oprócz zwykłego poczucia permanentnego bezsensu, które w szkole było i chyba jest w gratisie, mógł liczyć na bonus w postaci wejścia do klasy smoka czyli asystentki dentysty, która wzywała uczniów do gabinetu lekarza. Wszystkie dzieci usiłowany udawać, że ich nie ma, w nadziei, że asystentka ich nie zobaczy. Zabiegi były cholernie bolesne, mimo, że dentyści starali się być szybcy i delikatni. Ale cóż, w tamych czasach mieli do dyspozycji sprzęt, który do dzisiejszego miał się jak kilof do wiertarki. Co wtedy chciał usłyszeć?
– Nie bój się, przecież będę przy tobie.
Zatrzymał samochód, położył nornicę na dłoni i wszedł do przychodni. Mimo, że czekając w kolejce zaczął się czuć lekko zakłopotany, wyjaśnił zgrabnie lekarzowi, co się stało, starannie omijając wątek konwersacji z gryzoniem. Na początku lekarz wyraził zdziwienie, że Smutas przejął się takim popularnym szkodnikiem, czym tak wkurzył Nori, że aż się nadęła ze złości i obrazy. Ale po tym została uważnie zbadana, nawet zrobili jej prześwietlenie i wyszło na to, że nic jej się nie stało. Przy czym, zdjęcie RTG okazało się dla gryzońki niezwykle fascynujące. Kiedy wyszli z kliniki zostawiając za sobą wciąż zdziwiony personel, Smu zapytał Nori:
– Czemu się nie odezwałaś, jak lekarz cię badał?
– Nie gadam z byle kim – fuknęła nornica, wciąż ciężko obrażona.

Smutas zawiózł Nori do swojego mieszkania i zrobił jej wygodne gniazdko z kosza na owoce i szalików. Wyczerpana przygodami gryzońka szybko zasnęła, a Smu przez chwilę przysłuchiwał się z uśmiechem, jak Nori cichutko pochrapuje. No dobrze, … eee … ekhm … to teraz chyba trzeba skombinować jakiś pokarm dla tego niespodzianego gościa. Obczaił szybko u wujka Gugla co i gdzie może o tej porze znaleźć i ruszył na zakupy. Zamknął drzwi, wziął głęboki oddech i … zamrugał oczami ze zdziwienia. Na schodach prowadzących piętro wyżej siedział sobie Mister Spock.

Znaczy, eeeee … jasne, że nie był to Mister Spock, tylko koleś, który bardzo mu go przypominał. Niedoszły kosmita wstał i podszedł do Smutasa.
– Cześć – przywitał się. – Jestem Edek i musimy pogadać.